Pani Agnieszka Stein znana jest wśród rodziców jako psycholożka wspierająca koncepcję tzw. rodzicielstwa bliskości (Attachement Parenting) i autorka książki Dziecko z bliska. Dzięki propozycji wydawnictwa Mamania w niedzielę 28 października 2013 r. miałyśmy okazję spotkać się z Agnieszką w praskim przedszkolu „Krecik” i porozmawiać o jej filozofii wychowywania dzieci.
Spotkanie przebiegało w bardzo luźnej atmosferze. Usiadłyśmy w kręgu, od razu przeszłyśmy z Agnieszką na „ty”, i zaczęłyśmy dzielić się naszymi doświadczeniami i kłopotami. Okazało się, że wiele z nas, nawet te, które nie słyszały wcześniej o rodzicielstwie bliskości, nieświadomie je w swojej rodzinie stosuje. Takie jest też doświadczenie Agnieszki Stein, która ujęła je w jednym zdaniu: „Polscy rodzice dzielą się na tych, którzy śpią ze swymi dziećmi i na tych, którzy się do tego nie przyznają”.
Wiele z nas dzieliło się z Agnieszką swymi konkretnymi problemami wychowawczymi. Na stół poszło wszystko, z czym nam, rodzicom, bardzo trudno sobie poradzić: ataki wściekłości ze strony dziecka, niekontrolowany płacz, „grymaszenie”, agresja w stosunku do rodzica, innych dzieci i siebie samego.
Rady Agnieszki na wszystkie te, zróżnicowane przecież, sytuacje, można by streścić za pomocą jednego słowa: „wyluzuj”. Im mniej się rodzic spina, im mniejszą presję wywiera na dziecko, tym paradoksalnie lepiej ono współpracuje. Kiedy dziecko zmuszane jest do wykonania jakiejś czynności pod groźbą kary, bardzo mała jest szansa, że będzie kiedyś daną rzecz robić z własnej woli, że ją polubi i uzna za swoją. W naszej kulturze, mówiła autorka Dziecka z bliska, jest bardzo silne przekonanie, że na każdą sytuację rodzic musi zareagować wychowawczo: powiedzieć dziecku, co jest właściwe, a co nie, ukarać, by więcej danej rzeczy nie zrobiło itp. Według Agnieszki jest to zupełnie niepotrzebne. Dziecko i tak zrozumie, prędzej czy później. Mamy tendencję przeceniać nasz trud wychowawczy, mamy też wiele lęków, że bez odpowiedniego „treningu” nasze dzieci sobie nie poradzą (efekt dominującej swego czasu w psychologii szkoły behawioralnej). A tymczasem nie wszystko, co dziecko robi, jest zasługą wychowania. Bardzo wiele zależy od indywidualności dziecka, jeszcze więcej od wpływu otoczenia, sytuacji w rodzinie itp. Dlatego naprawdę nie ma znaczenia, czy mama pomaga przedszkolakowi wiązać buty, czy też siedzi cierpliwie i czeka, aż on sam, często sfrustrowany, poradzi z tym sobie. W wieku 7-8 lat jedno i drugie dziecko dojdzie do tego samego punktu, będzie miało zupełnie te same umiejętności.
Życie generuje tyle sytuacji stresowych dla dziecka, że jest rzeczą zupełnie niepotrzebną frustrować je „dla zasady”. Jeśli nie musimy, nigdy nie stresujmy więc niepotrzebnie siebie lub dziecka!
Agnieszka zaskoczyła nas nawet stwierdzeniem, że tak naprawdę celem całego „procesu wychowania” powinno być to, żeby nasze dziecko przeżyło. Jeśli nasze dziecko żyje i jest zdrowe, to naprawdę nie powinnyśmy się niczym przejmować. Wychowanie nie potrzebuje żadnych skomplikowanych narzędzi, ludzkość radzi sobie z tym od tysięcy lat. Przykazaniem pierwszym i najważniejszym według Agnieszki Stein jest więc: „NIE SPINAJ SIĘ!”
Ilość czasu i wsparcia, które dajemy naszemu dziecku też zależy tylko i wyłącznie od nas. Przecież to my decydujemy, co zrobimy z naszymi rękoma (będziemy huśtać 10 minut, 3 godziny czy wcale). Agnieszka ostrzegła jednak, że dziecko niedostymulowane może trudniej funkcjonować. Kiedy maluch chce się huśtać w nieskończoność, wynika to prawdopodobnie z silnej potrzeby rozwojowej. Tym niemniej decyzja, czy zaspokoimy tę potrzebę, należy tylko i wyłącznie do nas. Musimy też oczywiście liczyć się z frustracją naszego dziecka – ono ma prawo ją wyrazić. I to nie samo w pokoju, odizolowane „za karę”. Musi mieć możliwość zwrócenia się do żywej osoby, czyli rodzica, ze swymi wrzącymi uczuciami. Nawet kiedy wściekłe dziecko posunie się do uderzania rodzica, powinniśmy przyjąć ciosy jak dobry sparing partner. Małe dziecko nie zrobi nam przecież krzywdy. Wyrazi za to całą swoją złość i cierpienie, i nie będzie musiało tych uczuć tłumić albo odgrywać się na młodszym rodzeństwie.
Agnieszka doradzała nam więc jak najwięcej życiowego luzu, ale daleka była od narzucania nam jakichkolwiek metod wychowawczych. Nawet kiedy była mowa o klapsie, autorka Dziecka z bliska podkreślała, że to my decydujemy, czy chcemy używać tej, być może krótkoterminowo skutecznej, metody, a potem dziecko przepraszać lub mieć wyrzuty sumienia, czy też wybrać drogę pozornie trudniejszą, ale za to bez naruszania integralności dziecka i bez poczucia winy na naszej stronie.
Wiele miejsca w dyskusji zabrał też temat nacisków ze strony otoczenia, dziadków, dalszej rodziny. Według Agnieszki ustają one przeważnie koło 7-8 roku życia, kiedy się okazuje, że wszystkie te „niedożywione”, „nazbyt rozpieszczone” dzieci, o które babcie, ciocie i pediatrzy tak bardzo się martwili, są tak samo samodzielne i zdrowe jak ich rówieśnicy. Pytanie jednak brzmi: jak złapać ten luz, kiedy nacisk wciąż trwa? Agnieszka radzi: nie przejmować się opiniami innych. Nie stawiać sobie za wysokich wymagań. Jest rzeczą niemożliwą zawsze reagować odpowiednio, trzeba więc sobie zostawić przyzwolenie na „błędy” i na nasze własne emocje. Ostateczne znaczenie ma zawsze całokształt naszej relacji z dzieckiem, nie poszczególne sytuacje.
To nie dorosły sprawia, że dziecko się rozwija i rośnie, jest to proces samoczynny. Dziecko do prawidłowego rozwoju potrzebuje doświadczeń, bliskości i akceptacji, a nie wychowawczej „tresury”. Nośmy więc nasze dzieci, przytulajmy, śpijmy z nimi i akceptujmy ich uczucia. A kiedy czujemy, że nie chcemy czegoś zrobić, bo narusza to nasze granice, po prostu mówmy „nie”.
Opuszczałyśmy przytulną salę przedszkola „Krecik” zainspirowane, zaintrygowane, niektóre z nas być może z pewnym niedosytem, bo wielu kwestii nie zdążyłyśmy omówić. Było o czym rozmyślać i dyskutować. Jestem przekonana, że nie tylko mnie dyskusja ta otwarła oczy na wiele pozornie oczywistych kwestii i zainspirowała do większego luzu w moim byciu z dziećmi.
(autorka relacji: Stefania Szostok)